Библиотека knigago >> Фэнтези >> Фэнтези: прочее >> Ostatnie życzenie / Последнее желание


СЛУЧАЙНЫЙ КОММЕНТАРИЙ

# 2104, книга: Мегамозг
автор: Анна Козырь

Огонь книга, мой мелкий прям зачитал ее до дыр! Сказка про супер умного злодея Мегамозга, который постоянно пытается захватить мир, но все время терпит неудачи. Вроде злодей, а такой милаха! У него даже есть ручной верный прихвостень по имени Миньон. В общем, и смешно, и поучительно, а главное - добрая. Рекомендую всем детям от 5 до 99 лет!

Анджей Сапковский - Ostatnie życzenie / Последнее желание

Параллельный перевод Ostatnie życzenie / Последнее желание
Книга - Ostatnie życzenie / Последнее желание.  Анджей Сапковский  - прочитать полностью в библиотеке КнигаГо
Название:
Ostatnie życzenie / Последнее желание
Анджей Сапковский

Жанр:

Фэнтези: прочее, Языкознание

Изадано в серии:

wiedźmin #1, Параллельный перевод

Издательство:

неизвестно

Год издания:

ISBN:

неизвестно

Отзывы:

Комментировать

Рейтинг:

Поделись книгой с друзьями!

Помощь сайту: донат на оплату сервера

Краткое содержание книги "Ostatnie życzenie / Последнее желание"


Ведьмак - это мастер меча и мэтр волшебства, ведущий непрерывную войну с кровожадными монстрами, которые угрожают покою сказочной страны. «Ведьмак» - это мир на острие меча, ошеломляющее действие, незабываемые ситуации, великолепные боевые сцены.


Читаем онлайн "Ostatnie życzenie / Последнее желание". Главная страница.

Параллельный текст подготовил Дмитрий Кармазин

Wiedźmin

Andrzej Sapkowski


I

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej. Szedł pieszo, a objuczonego konia prowadził za uzdę. Było późne popołudnie i kramy powroźników i rymarzy były już zamknięte, a uliczka pusta. Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie czarny płaszcz narzucony na ramiona. Zwracał uwagę.

Zatrzymał się przed gospodą "Stary Narakort", postał chwilę, posłuchał gwaru głosów. Gospoda, jak zwykle o tej porze, była pełna ludzi.


Nieznajomy nie wszedł do "Starego Narakortu". Pociągnął konia dalej, w dół uliczki. Tam była druga karczma, mniejsza, nazywała się "Pod Lisem". Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej sławy.

Karczmarz uniósł głowę znad beczki kiszonych ogórków i zmierzył gościa wzrokiem. Obcy, ciągle w płaszczu, stał przed szynkwasem sztywno, nieruchomo, milczał.

- Co podać?

- Piwa - rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny.

Karczmarz wytarł ręce o płócienny fartuch i napełnił gliniany kufel. Kufel był wyszczerbiony.

Nieznajomy nie był stary, ale włosy miał prawie zupełnie białe. Pod płaszczem nosił wytarty skórzany kubrak, sznurowany pod szyją i na ramionach. Kiedy ściągnął swój płaszcz, wszyscy zauważyli, że na pasie za plecami miał miecz. Nie było w tym nic dziwnego, w Wyzimie prawie wszyscy chodzili z bronią, ale nikt nie nosił miecza na plecach niby łuku czy kołczana.

Nieznajomy nie usiadł za stołem, pomiędzy nielicznymi gośćmi, stał dalej przy szynkwasie, godząc w karczmarza przenikliwymi oczami. Pociągnął z kufla.

- Izby na nocleg szukam.

- Nie ma - burknął karczmarz, patrząc na buty gościa, zakurzone i brudne. - W "Starym Narakorcie" pytajcie.


- Tu bym wolał.

- Nie ma - karczmarz rozpoznał wreszcie akcent nieznajomego. To był Riv.


- Zapłacę - rzekł obcy cicho, jak gdyby niepewnie.

Wtedy właśnie zaczęła się ta cała paskudna historia. Ospowaty drągal, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego ponurego wzroku, wstał i podszedł do szynkwasu. Dwójka jego towarzyszy stanęła z tyłu, nie dalej niż dwa kroki.

- Nie ma miejsca, hultaju, rivski włóczęgo - charknął ospowaty, stając tuż obok nieznajomego. - Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Wyzimie. To porządne miasto!

Nieznajomy wziął swój kufel i odsunął się. Spojrzał na karczmarza, ale ten unikał jego wzroku. Ani mu było w głowie bronić Riva. W końcu, kto lubił Rivów?

- Każdy Riv to złodziej - ciągnął ospowaty, zionąc piwem, czosnkiem i złością. - Słyszysz, co mówię, pokrzywniku?

- Nie słyszy. Łajno ma w uszach - rzekł jeden z tych z tyłu, a drugi zarechotał.


- Płać i wynoś się! - wrzasnął dziobaty.

Nieznajomy dopiero teraz spojrzał na niego.

- Piwo skończę.

- Pomożemy ci - syknął drągal. Wytrącił Rivowi kufel z ręki i jednocześnie chwytając go za ramię, wpił palce w rzemień przecinający skosem pierś obcego. Jeden z tych z tyłu wzniósł pięść do uderzenia. Obcy zwinął się w miejscu, wytrącając ospowatego z równowagi. Miecz zasyczał w pochwie i błysnął krótko w świetle kaganków. Zakotłowało się. Krzyk. Ktoś z pozostałych gości runął ku wyjściu. Z trzaskiem upadło krzesło, głucho mlasnęły o podłogę gliniane naczynia. Karczmarz - usta mu dygotały - patrzył na okropnie rozrąbaną twarz ospowatego, który wczepiwszy palce w brzeg szynkwasu, osuwał się, niknął z oczu, jak gdyby tonął. Tamci dwaj leżeli na podłodze. Jeden nieruchomo, drugi wił się i drgał w rosnącej szybko ciemnej kałuży. W powietrzu wibrował, świdrując uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiety. Karczmarz zatrząsł się, zaczerpnął tchu i zaczął wymiotować.

Nieznajomy cofnął się pod ścianę. Skurczony, spięty, czujny. Miecz trzymał oburącz, wodząc końcem ostrza w powietrzu. Nikt się nie ruszał. Zgroza, jak zimne błoto, oblepiła twarze, skrępowała członki, zatkała gardła.

Strażnicy wpadli do karczmy z hukiem i szczękiem, we trzech. Musieli być w pobliżu. Okręcone rzemieniami pałki mieli w pogotowiu, ale na widok trupów natychmiast dobyli mieczy. Riv przylgnął plecami do ściany, lewą ręką wyciągnął sztylet z cholewy.

- Rzuć to! - wrzasnął jeden ze strażników rozdygotanym głosem. - Rzuć to, zbóju! Pójdziesz z nami!

Drugi strażnik kopnął stół, nie pozwalający mu obejść Riva z boku.

- Leć po ludzi, Treska! - krzyknął do trzeciego, trzymającego się bliżej drzwi.

- Nie trzeba - rzekł nieznajomy, opuszczając miecz. - Sam pójdę.

- Pójdziesz, psie nasienie, ale na powrozie! - rozdarł się ten rozdygotany. - Rzuć miecz, bo ci łeb rozwalę!


Riv wyprostował się. Szybko chwycił klingę pod lewą pachę, a prawą, uniesioną do góry, w stronę strażników, nakreślił w powietrzu skomplikowany, szybki znak. Błysnęły ćwieki, którymi gęsto nabijane były długie aż do łokci mankiety skórzanego kaftana.

Strażnicy momentalnie cofnęli się, zasłaniając twarze przedramionami. Któryś z gości zerwał się, inny znowu pomknął ku drzwiom. Kobieta znów zakrzyczała, dziko, przeraźliwie.

- Sam pójdę - powtórzył nieznajomy dźwięcznym, metalicznym głosem. - A wy trzej przodem. Prowadźcie do grododzierżcy. Drogi nie znam.


- Tak, panie - wymamrotał strażnik, opuszczając głowę. Ruszył ku wyjściu, oglądając się niepewnie. Dwaj pozostali wyszli za nim, tyłem, pospiesznie. Nieznajomy poszedł w ślad, chowając miecz do pochwy, a sztylet do cholewy. Gdy wymijali stoły, goście zakrywali twarze połami kubraków.

II

Velerad, grododzierżca Wyzimy, podrapał się w podbródek, zastanowił się. Nie był ani zabobonny, ani bojaźliwy, ale nie uśmiechało mu się pozostanie z białowłosym sam na sam. Wreszcie zdecydował się.

- Wyjdźcie - rozkazał strażnikom. - A ty siadaj. Nie, nie tu. Tam dalej, jeśli wola.
Nieznajomy usiadł. Nie miał już ani miecza, ani czarnego płaszcza.

- Słucham - rzekł Velerad, bawiąc się ciężkim buzdyganem leżącym na stole. - Jestem Velerad, grododzierżca Wyzimy. Co mi masz do powiedzenia, mości rozbójniku, zanim pójdziesz do lochu? Trzech zabitych, próba rzucenia uroku, nieźle, całkiem nieźle. Za takie rzeczy u nas w Wyzimie wbija się na pal. Ale ze mnie sprawiedliwy człek, wysłucham cię przedtem. Mów.


Riv rozpiął kubrak, wydobył spod niego zwitek białej koźlej skóry.

- Na rozstajach, po karczmach przybijacie - powiedział cicho. - Prawda to, co napisane?

- A - mruknął Velerad, patrząc na wytrawione na skórze runy. - To taka sprawa. Że też od razu się nie domyśliłem. Ano, prawda, najprawdziwsza. Podpisane jest: Foltest, król, pan Temerii, Pontaru i Mahakamu. Znaczy, prawda. Ale orędzie orędziem, a prawo prawem. Ja tu, w Wyzimie, prawa pilnuję i porządku! Ludzi mordować nie pozwolę! Zrozumiałeś?


Riv kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Velerad sapnął gniewnie.

- Znak wiedźmiński masz?

Nieznajomy znów sięgnął w rozcięcie kaftana, wygrzebał okrągły medalion na srebrnym łańcuszku. Na medalionie wyobrażony był łeb wilka z wyszczerzonymi kłami.

- Imię jakieś masz? Może być byle jakie, nie pytam z ciekawości, tylko dla ułatwienia rozmowy.

- Nazywam się Geralt.

- Może być i Geralt. Z Rivii, jak wnoszę z wymowy?

- --">

Оставить комментарий:


Ваш e-mail является приватным и не будет опубликован в комментарии.

Другие книги автора «Анджей Сапковский»:

Змея. Анджей Сапковский
- Змея

Жанр: Фэнтези: прочее

Год издания: 2011

Серия: Век Дракона